Strony

środa, 31 stycznia 2018

rozkosz ósma

Wschód słońca o siódmej trzydzieści jeden nakazał pożegnać się z bezpieczeństwem jego ramion i ciepłem krótkiego koca; w ten sposób kwadrans przed ósmą niewyspana mieszałam plastikową łyżeczką wrzątek w białej filiżance ozdobionej przez drobne, własnoręcznie namalowane kwiaty. Próbowałam zapanować nad zmęczeniem i zażenowaniem, w dalszym ciągu miałam przed oczami obraz polskich skoczków, którzy byli obecni w najbardziej intymnym momencie naszego życia. Poprawiając pachnące jagodami włosy wiedziałam, że nie obejdzie się od komentarzy i pytań związanych z powiększeniem rodziny, którą tworzyliśmy od tamtego czerwcowego dnia. Do tej pory niezbyt miło wspominam poranek przed ślubem; długo żyłam w przekonaniu, że nasz termin przypadł na piątek trzynastego albo jego niedoszła żona w gorliwej modlitwie wyprosiła o każdy przytrafiający się pech na poddaszu rodzinnego domu byłej malarki, która wynajmując mi swój jeden z siedmiu pokoi zaczęła traktować mnie jak własną wnuczkę. Co tak naprawdę się stało? Moje włosy przez większość życia miały zły dzień, nie chciały się układać, ale nawet najlepszej fryzjerce nie udało się ich uratować, a ja mogłam zapomnieć o lśniących falach; do ołtarza szłam w prostych i uczesana byłam w tak zwaną 'agatkę'. Suknia zakupiona równy tydzień wcześniej zaczęła mieć zagniecenia w nieodpowiednich miejscach. Od paznokci pomalowanych na jasny róż odkleiły się małe cekiny mieniące się na różne kolory, a krwistoczerwona szminka zaginęła tuż po włożeniu jej do czarnej kosmetyczki. Zła i nieprzygotowana biegałam w kremowym szlafroku trzy godziny przed wyjazdem do kościoła, a w chwili przyjazdu niebieskiego samochodu zamiast przeglądać się ostatni raz w lustrze lub oddychać spokojnie, wpinałam kolejną złotą spinkę i czułam jak moja świadkowa męczy się z zapięciem drobnych perełek. Po wejściu pana młodego przestałam myśleć; gdybym miała wziąć udział w ankiecie nie wiedziałabym na jaki kierunek chodzę w krakowskiej szkole artystycznej albo jak brzmi moje drugie imię, które lubiłam ze względu na starszą zakonnicę opiekującą się mną przez całe dzieciństwo. Do tej pory pamiętam, że była dla mnie najbliższą osobą aż do ostatnich swoich dni, przypominała mi ulubioną aktorką - Meryl Streep i nakazała walczyć o względy u tego nieznajomego chłopaka z kawiarenki. 

-Witam najseksowniejszą kobietę, która zajmuje drugie miejsce zaraz po mojej żonie. -do rzeczywistości wróciłam wraz z chwilą, kiedy Żyła postawił swoją tacę ze śniadaniem tuż obok. -Muszę przyznać, że jesteście bardzo odważni, przecież mogli Was nakryć nawet jego fani. -szturchnął mnie w ramię i zaczął kroić czerwoną paprykę. 

-Nikt inny nas nie nakrył, przecież nie musisz tego przede mną ukrywać, Piotruś. Doskonale wiem, że twoim największym idolem jest mój mąż i nic ani nikt tego nie zmieni. -podałam mi śmietankę do kawy i uśmiechnięta spróbowałam mokki, którą zaproponował mi uczeń liceum dorabiający sobie w ferie. 

-Rozgryzłaś mój największy sekret, jak mogłaś mi to zrobić? -oburzony odwrócił się do mnie tyłem i wciągnął na głowę kaptur. -Foch forever, Sara. 

-Wiedziałam to od początku. Idź poszukaj swoich kolegów, bo za chwilę wszystko im zjem. -odebrałam porcję kanadyjskich naleśników polanych syropem klonowym. 

-Widzę, że masz już pierwsze zachcianki. -poruszył brwiami i nadział na swój widelec niewielki kawałek. -Mimo tej niespodziewanej wizyty Kamil wcale się nie zestresował, bawicie się już bez zabezpieczeń? 

-Spadaj, bo za chwilę usiądziesz z Gregorem. -spojrzałam na skoczka, który posłał w moją stronę hollywoodzki uśmiech, od którego nastolatkom mogły zmięknąć kolanka. -Szybciutko, Żyła, bo inaczej to ja będę miała foch forever. 


'może ciepło twoich ust, może echo twoich słów, ukołyszą mnie do snu'

Każdy oceniłby mnie tak samo; młoda i piękna, której do pełni szczęścia brakuje pieniędzy, a także sławy młodego skoczka. Dla wielu był młodym chłopakiem spełniającym najskrytsze marzenie, dla innych był tym, który zamienił małyszomanię na stochomanię, pozostałym serwował największe emocje wyrywając kibiców często z fotela, a dla dziewczyny żegnającej mury domu dziecka był po prostu znajomym tłumaczącym w sposób logiczny ulubiony przedmiot. Jako osiemnastolatka zauroczyłam się nim od pierwszego wejrzenia i słowa; szukałam go później między ludźmi na zakupach i tych śpieszących się do pracy. Nie znałam jego imienia, ale wystarczyło, że nocą zamykałam oczy i od nowa widziałam intensywne spojrzenie błękitnych tęczówek, szeroki uśmiech i oliwkową bluzę, którą naciągał na dłonie. Nie zrezygnowałam z niego, kiedy zobaczyłam go szczęśliwego z narzeczoną; ona wybierała suknię ślubną i dawała mu kawowe ciasto, on natomiast czule dotykał jej lewej dłoni, a także zgarniał jasne kosmetyki, które zakładał za ucho bez kolczyków. Wychodząc tamtego wieczoru ze 'Słodkiej Zemsty' przyrzekłam sobie, że nie chcę być dla niego jedynie przyjaciółką, która raz w miesiącu odwiedzi ich w domu i będzie przypatrywać się młodemu małżeństwu. Żyłam z nadzieją, że znajdzie karteczkę z resztami śliwkowej szminki i spełni moją prośbę. W dalszym ciągu chciałam, aby spokojnie opowiadał o wszystkich geograficznych zagadnieniach, palcem prowadził mnie w odpowiednie miejsca na mapie i nigdy więcej nie przestawał tego robić. Nie byłam chora psychicznie, po prostu poczułam miętę do obcego mężczyzny, którego nie chciałam stracić ze swojego poprzewracanego na różne sposoby życia. 

-Korepetytor przeprasza za małe opóźnienie. -poczułam jego dłonie na ramionach i zupełnie zaskoczył mnie, kiedy na powitanie pocałował blady policzek, który niedawno poprawiałam matującym pudrem. -Jaki dział dzisiaj omawiamy? 

-Cykl orogeniczny. -odpowiedziałam bez zawahania i po chwili podkreśliłam drukowane litery zakreślaczem.

-Bardzo dobrze, że podpisujesz książki. -zagiął okładkę od podręcznika z drugiej klasy. -Miło mi Cię poznać, Saro. 

-Zapomniałeś o czymś, teraz ty powinieneś powiedzieć swoje imię, wolałabym to prawdziwe. -zaśmiałam się z jego miny. -Jakie imię dali Ci rodzice? 

-Możesz nie znać mojego drugiego imienia, chociaż to też wszyscy znają. -wyciągnął nogi przed siebie. -Nie udawaj, młoda.

-Co mam niby udawać? Nie jestem czarodziejką, która powie tutaj za chwilę hokus pokus, a Twoje dane osobowe wyświetlą Ci się na czole. -odstawiłam na stolik pusty kubek, który trzymałam od jego wejścia w dłoniach. -Tak trudno Ci się przyznać? 

-Spowodowałaś, że nareszcie oddycham. Nie lubię tego, że wszyscy mnie znają, a ty nareszcie dałaś mi możliwość, abym znowu poczuł się anonimowy. -spojrzał na moje pierścionki, a później powoli zerknął na znamiona, które tworzyły trójkąt. -Jestem Kamil Stoch. 

Pasował do szlachetnych chłopców, był ciekawą osobowością, bo nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się zwrócić na kogoś tyle uwagi, aby nie być w stanie o kimś zapomnieć. Należał do grona osób zagadkowych, interesujących i pociągających, ale mijały sekundy, a później minuty, a ja dalej miałam w głowie pustkę. Nic nie mówiło mi jego nazwisko; nie znałam ludzi z Zębu, ale wiedziałam na pewno, że znanym mechanikiem ani dzieckiem żadnego z nauczycieli to on nie jest. Gdybym wówczas wiedziała, że zacznę z nim grę bez trzymanki, dostanę ułożony harmonogram, nie będę Sarą, która skrywa w sobie całą energię i szaleństwo, to zrobiłabym wszystko, aby poznać go o wiele wcześniej. Często żałowałam, że musiałam czekać tyle lat, aby ktoś zainteresował się dzieckiem z bidula, zobaczył we mnie kobietę, która chowała całe piękno pod za dużymi ubraniami i brunetkę, która oprócz opieki nad wnukami sąsiadki i dyżurami na pobliskim basenie miała inne pasje, która kochała całym sercem. Ze zwykłej nastolatki w świecie dorosłych otrzymałam inne określenie; od tamtej pory staliśmy się nierozłączni i łączyły nas spotkania w innym miejscu niż spokojna kawiarenka u jego ciotki. Kim się stałam? Zostałam jego prywatną, etatową kochanką spotykając się z nim w hotelu, w którym odbyło się nasze wesele. Byłam na każde jego zawołanie i przez długi czas nie przeszkadzało mi to, że w jego życiu byłam tą drugą, jednak szybko znudziło mi się zajmowanie niższego stopnia na podium, objęłam nad nim kontrolę i całkowicie zasłużyłam na miano królowej. 


'na poduszce zapach twój, nim otulam się do snu'


Zajmując miejsce naprzeciwko Moniki wszyscy zgromadzeni stwierdziliby, że jestem bardziej zaskoczona niż na widok podwyższonej ceny masła; nie mogłam przywyknąć do osoby, która niczym się ode mnie nie różniła. Zaczęły nas dzielić jedynie nabyte rzeczy; na moim serdecznym palcu od sześciu lat znajdowała się szeroka obrączka, a tuż za uchem dało się zauważyć niewielki tatuaż w kształcie pióra. To ona była powodem, dla którego wsiadłabym do samolotu, bo gdyby w tej chwili ktoś przyrzekł mi, że między mieszkańcami Tokio znajduje się moja siostra bliźniaczka zaryzykowałabym, chociaż nie byłabym pewna jej istnienia. Śmiejąc się pod nosem kopnęłam ją w kostkę i opuszkiem palców dotknęłam zimnego pucharu z tańczącą baletnicą u góry, który wywalczyłam za nią, kiedy ona była moim prywatnym detektywem i co noc śmiała mi się do słuchawki o poczynaniach młodej masażystki. 

-Wiesz, że ta chudzinka jest kuzynką niedoszłej żony Kamila? -położyła zgniecioną serwetkę na talerzyku. -Szkoda, bo zapowiadała się świetna zabawa, ale ona podeszła do tej sprawy od złej strony. Mój szwagier ma gust i niestety, ale nie spełnia kryteriów jego idealnej kobiety. -oblizała językiem brzoskwiniowe wargi. 

-Natomiast Ewa musiała się męczyć, aby codziennie w samo południe wysyłać do mnie jeden wers związany z moim mężem. -przesunęłam palcem po ciemnym ekranie telefonu. -Najbardziej rozbawiła mnie ostatnia wiadomość. Twój Kamil ma charakterystyczne znamię na prawym udzie w kształcie połowy serca. -przewróciłam oczami. 

-Naprawdę ma? Nieźle, nawet na ciele jest romantykiem. -siostra zniknęła w kolejce do ekspresu od kawy. 

Nawet słodkie kłamstwa nie potrafiły zniszczyć, zgasić albo obniżyć mojego uczucia do bruneta, który przechodząc obok restauracji przesłał mi całusa; trzymał w dłoniach białe narty z zielonymi odblaskami i tuż przed dwudziestą miał wystartować ostatni raz w powietrze przed jutrzejszym wyjazdem. Wstając powoli od stolika z numerem siedemnastym poczułam jakbym miała intensywny napad złudzenia; obok stała osoba, która groziła mi kiedyś, że odbierze mi coś, co mam najcenniejsze w życiu. Oszołomiona złapałam się drewnianej ławy i poczułam chłód scyzoryka na policzku, a w mojej torebce znalazły się dwie identyczne koperty z moimi inicjałami. Oddychając ciężko liczyłam na niezauważalną stróżkę światła w całej tej ciemności.


Sary będzie mniej w tym opowiadaniu, dlatego moja wizyta u nich nie będzie długa
przesyłajcie światło w tą ciemność
do zobaczenia w przyszłym miesiącu